Google bezlitośnie przypomina mi o tym, że dwa lata temu o tej porze byłam w Chorwacji. A trzeba wam wiedzieć, że kocham ten kraj odkąd pojawiłam się tam po raz pierwszy. I przypomniało mi się, jak to było z tym pierwszym razem.
Założenie tej podróży było proste, jedziemy przed siebie i zatrzymujemy się tam, gdzie westchniemy z zachwytu. Wzdychaliśmy, czas upływał, a noclegu nie było. Ankę spotkaliśmy na ulicy, zwyczajnie zapytała: Tražite li apartman? Szukaliśmy.
Kiedy wyszło na jaw, że W. mówi w języku Anki i Ante, jej męża, szybko staliśmy się Chorwatami.
– Znasz li što je to?
– Da, naravno! Ovi su smokve!
– Ooo, ti si već Hrvat!
Na stole pojawiły się smokve i orahovica – dary Bałkanów. I wtedy język przestał się liczyć. Byliśmy swoi.
Anka opowiadała o byłych uczniach i codziennych kąpielach w Adriatyku, Ante opisywał jak w dzieciństwie zbierał z ojcem oliwki i figi. Mówił, że nurkując wyławia skarby i jeden musi nam podarować. I kazał jeść migdały, kilka z rana na zdrowy żołądek, byle nie za dużo.
Ale było coś, o czym nie mówił.
Ante nie mówił o wojnie, nie chciał. Napomknął tylko, że ktoś zabrał mu tożsamość. Był Jugosłowianinem przez większość swojego życia, a potem przez tych szaleńców, przez chorą ideologię nagle przestał nim być. Już nie było jego kraju. I stał się Chorwatem. Anka o tym, co się dla niej i w niej zmieniło po 1995 nie wspomniała ani słowem.
Tyle złego. Tak powiedział Ante. Tyle złego się wydarzyło. Może stąd wynika moje zdumienie ich radością, wiarą i wdzięcznością. Obserwowałam Ante, kiedy trzy razy dziennie przerzucał suszące się figi, a później nam je podarował. I Ankę wracającą znad morza, które dawało jej chwilową ulgę w bólu. Byli szczęśliwi, jakby mieli całkowitą pewność, że już nic złego się nie wydarzy.
Chorwacja była dla mnie plażami, upałem i błękitem, a stała się smakiem świeżych i suszonych fig, zapachem piniowych drzew, dźwiękiem cykad. A nade wszystko stała się ciepłym uśmiechem Anki i niezachwianym optymizmem Ante. Zupełnie zawłaszczyli sobie moje wyobrażenia i wspomnienia. Bo tacy już są. Ci Chorwaci z Bilo.